Strona głównaRodzinaSolidarność międzypokoleniowa - oparcie w rodzinie

Solidarność międzypokoleniowa - oparcie w rodzinie

Solidarność międzypokoleniowa... najbardziej widoczna i najmocniej odczuwalna w rodzinie, która na co dzień stanowi oparcie i daje poczucie bezpieczeństwa. W rodzinie, która kształtuje system wartości, upodobania i sprzyja rozwojowi talentów. Takich rodzin jest na szczęcie wiele. Przykładem niech będzie rodzina Marcina Mrozińskiego, aktora i piosenkarza, który w domu zaczął śpiewać i który we wszystkich momentach swej kariery mógł liczyć na międzypokoleniowy aplauz swych krewnych.
fot. Maria SzabłowskaMaria Szabłowska: Spotkaliśmy się po raz pierwszy w swego rodzaju talent show telewizyjnej Jedynki "Rodzina jak z nut". Ja byłam w jury, ty, z rodzicami i siostrą startowaliście w konkursie. Nie pamiętam już, czy wygraliście, ale wszyscy jurorzy zwrócili uwagę na ciebie. Już wtedy chciałeś śpiewać?

fot. Marcin MrozińskiMarcin Mroziński: Moja przygoda z zaczęła się praktycznie w momencie kiedy się urodziłem. Nie pamiętam nawet dnia, w którym nie towarzyszyłaby mi muzyka. W wieku 8 lat podjąłem bardzo dojrzałą decyzję. Choć brzmi to dość zabawnie, to już wtedy wiedziałem, co chcę robić w życiu. Moja muzyczna pasja
przeplatała się z chęcią zostania aktorem i tak też się stało.

M.S.: Najważniejsze etapy twojej kariery?

M.M.: Nie nazwałbym tego karierą, bo to raczej moja pasja i sposób na życie. Ale pamiętam kilka ważnych momentów, które spowodowały, że zacząłem myśleć poważniej o tym, że chcę się tym zajmować przez całe życie. Moja mama zawsze mi powtarzała pewne chińskie przysłowie: "Rób to, co kochasz, a nie przepracujesz nawet jednego dnia w życiu". I to jest moje motto.

Ważnym momentem było rozpoczęcie studiów w Akademii Teatralnej. I choć wtedy na jakiś czas zapomniałem o muzyce, to w momencie gdy wygrałem casting na jedną z głównych ról w musicalu "Upiór w operze" w Teatrze Muzycznym Roma, aktorstwo połączyło się z muzyką. W teatrze przepracowałem prawie 5 lat. Zagrałem w kilku musicalowych hitach i łącznie mogę policzyć, że na scenie teatralnej pojawiłem się ponad 800 razy. Później jednak postanowiłem na jakiś czas "odstawić" teatr na dalszy plan i zająć się muzyką. Aktualnie pracuję nad pierwszą płytą. Ważnym elementem mojego życia jest też spełnianie swoich marzeń. To jest nawet niebezpieczne, bo wszystko o czym pomyślę się urzeczywistnia.

M.S.: To wszystko doprowadziło cię do konkursu Eurowizji. Reprezentowałeś Polskę w roku 2010. Czy to było pożyteczne doświadczenie? Co mówiła rodzina po twoim powrocie z Eurowizji?

M.M.: Gdy miałem 8 lat Polska po raz pierwszy wzięła udział w konkursie Eurowizji. Był to pamiętny występ Edyty Górniak i jej drugie miejsce. Wtedy wyobrażałem sobie, że to ja stoję na scenie. Wychodziłem na balkon, śpiewałem z całych sił wraz z nagraniem "To nie ja" i obiecałem sobie, że kiedyś pojadę reprezentować Nasz kraj. Tak też się stało. W 2010 roku widzowie zdecydowali, że utwór "Legenda" kompozycji Marcina Nierubca z moim tekstem będzie naszym polskim utworem na Eurowizji. Niemożliwe stało się możliwym.

Wsparcie najbliższych było niewyobrażalne. Cała , przyjaciele, bliscy zaangażowali się w pomoc przy tym przedsięwzięciu. I choć nie udało nam się spełnić oczekiwań, to pamiętam, że byłem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi, bo moje marzenie stało się rzeczywistością. Po powrocie spadły na nas gromy, że nie weszliśmy do finału konkursu, co w ośmioletniej historii naszych startów w tym konkursie (od czasu wprowadzenia półfinałów) i tak udało się tylko raz. I pamiętam, że rodzina była dla mnie ostoją. Wiedziałem, że oni są ze mnie dumni, że wiedzą ile to kosztowało wysiłku, pracy przed, zaangażowania i że znikąd nie mogłem liczyć na pomoc. Wspierali mnie bardzo i nadal wspierają.

M.S.: Wydaje mi się, że nie byłbyś dzisiaj tym, kim jesteś, gdyby nie twoja rodzina. I nie chodzi mi tylko o zwykłe wsparcie, które mają dzieci w prawie każdej rodzinie, ale - przede wszystkim - o muzyczne pasje, które chyba wyssałeś z mlekiem matki. Dlaczego wasza rodzina jest taka "jak z nut?"


M.M.: To prawda, muzyka w moim domu była nieodłącznym codziennym rytuałem. Mama śpiewała mi przed snem. Do tej pory pamiętam "Biedroneczki są w kropeczki i to chwalą sobie. U motylka Plamekilka." i zawsze zastanawiałem się dlaczego on ma na imię Plamekilek. Dopiero po jakimś czasie zrozumiałem, że chodzi o kilka plamek na skrzydełkach. "Pieski małe dwa" to był mój drugi hit z muzycznej playlisty mojej mamy. Tata natomiast grał na akordeonie i śpiewał gdy przychodzili goście. Siostra śpiewała w chórze i zespole muzyki dawnej. Razem jeździliśmy na festiwale. Jako 10 letni chłopak stawałem się maskotką festiwali studenckich. Otoczony dorosłymi czułem, że szybciej dojrzewam. Gdyby nie to wszystko, pewnie wciąż nie wiedziałbym co chcę robić.

Oczywiście nie wszystko było takie różowe. Nie znosiłem chodzić do szkoły z powodu kilku przedmiotów. Uciekałem ze szkoły, potrafiłem nawet wyjść z sali mówiąc, że "nie będę się tego uczył, bo i tak będę aktorem i będę śpiewać. To mi się do niczego w życiu nie przyda.". Mama była wzywana na przysłowiowy "dywanik". Tata nie mógł znieść tego, że nie mogę i nie chcę zrozumieć matematyki. Rodzice są nauczycielami, teraz już emerytowanymi, myślę że częściowo i przeze mnie poszli wcześniej na emeryturę, bo mieli dość stresów związanych z moim artystycznym roztrzepaniem. Moja siostra była przykładem poukładania, świetnie się uczyła, dlatego na jej tle wypadałem blado. Ale teraz się razem śmiejemy z tych czasów.

M.S.: Opowiedz o wspólnym śpiewaniu w samochodzie?

M.M.: Nasze wspólne wyjazdy wakacyjne co roku wyglądały podobnie. Samochód zapakowany po brzegi. Na tylnym siedzeniu moja siostra, pomiędzy nami bagaże, na nich klatka ze świnką morską lub chomikiem, królikiem bądź teraz kotem. Mama z przodu pod nogami koszyk wypełniony jedzeniem, kanapkami, sokiem, herbatą. Samochód prowadził oczywiście tata, bo nikt poza nim nie posiada prawa jazdy. W głośnikach przeboje Boney M. Kilometry mijały, a my śpiewaliśmy na kilka głosów wszystkie hity. Niezapomniane czasy. Tęsknię za tymi momentami.

M.S.: Jakie związki z muzyką mają twoja mama, tata i siostra?

M.M.: Mama opowiadała mi, że śpiewała na lekcjach, żeby nie było sprawdzianów. Zresztą ja robiłem podobnie. Jak nie nauczyłem się na sprawdzian, lub nie zrobiłem zadania domowego w podstawówce, to śpiewałem przed całą klasą, żeby jakoś udobruchać Panie nauczycielki. Tata uczył się gry na akordeonie, ale zawsze powtarza, że był maskotką wszystkich szkolnych akademii. W tamtych czasach było dużo trudniej podjąć decyzję o byciu piosenkarzem bądź aktorem, niż dziś. Wtedy liczył się dobry zawód, żeby zapewnić byt rodzinie. Być może dlatego rodzice zostali nauczycielami.

Ale do dziś pasja śpiewania jest zachowana. Mama nawet niedawno zapisała się do chóru. Tata za to wiedzie prym w świątecznym . Czasem nawet prześciga się z moim wujkiem, kto lepiej zaśpiewa zwrotkę "Przybieżeli do Betlejem". Siostra natomiast nigdy nie zajęła się muzyką profesjonalnie, ale mogę śmiało powiedzieć, że szedłem jej tropem. Ona przecierała szlaki chóralno-festiwalowe, którymi później podążałem. Śpiewa w kameralnym chórze uniwersyteckim do dziś. Wszyscy kochamy muzykę, uwielbiamy śpiewać i rodzina, to moi najwierniejsi fani. Towarzyszą podczas każdej premiery. A ja czuję się bezpiecznie na scenie wiedząc, że siedzą i mi kibicują.


Wywiad odbył się w związku z realizacją projektu „Wzajemność", z okazji Europejskiego Roku Osób Starszych i Solidarności Międzypokoleniowej. Szczegółowe informacje na stronie

Zobacz także

 

 

 

Skomentuj artykuł:

Komentarze mogą dodawać wyłącznie osoby zalogowane.
Jesteś niezalogowany: zaloguj się / zarejestruj się




Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Senior.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii. Komentarze niezgodne z prawem i Regulaminem serwisu będą usuwane.

Artykuły promowane

Najnowsze w dziale

Polecane na Facebooku

Najnowsze na forum

Warto zobaczyć

  • Pola Nadziei
  • Aktywni 50+
  • Umierać po ludzku
  • EWST.pl
  • Oferty pracy